Pobudka o 5.30. Wychodzę z namiotu, jest lodowato. Namiot mokry, buty i
ręcznik też. Rower w błocie. Trzeba wszystko wyczyścić i przygotować do
suszenia. Trochę z tym schodzi. Wreszcie jesteśmy gotowi do drogi. Ok.
7.30 wyruszamy.
|
Gotowi do drogi? |
|
Czyszczenie. |
Już po chwili naszym oczom ukazuje się prawdziwa
Toskania. Tereny wokół nas to niekończące się pagórki, z usadowionymi na
ich szczytach miasteczkami lub pojedynczymi domkami. Wokół śliczna
zieleń, kilometry winnic, gajów oliwnych i nieustający zapach traw i
krzewów. Ten zapach towarzyszy nam od samej pobudki do zaśnięcia. Toskania przepięknie pachnie!
|
Przystanek. |
Słońce mocno grzeje - dobrze, wszystko
wyschnie. Na sakwach wisi pranie: dwie pary skarpet, ręcznik, buty i wkładki.
|
Dwie pary skarpet, buty, wkładki i ręcznik. Trzeba korzystać ze słońca i... suszyć :) |
Zaczynają się pierwsze podjazdy. Na początku moja nieumiejętna, szarpana
jazda obciąża kolana. Jednak kilka cennych uwag Łukasza i po chwili
jeżdżę całkiem sprawnie, a toskańskie podjazdy nie są już dla mnie takie
straszne. Paweł łapie gumę. Tym razem w przednim kole. Przy okazji
robimy sobie śniadanie.
|
Nasz biwak. |
Po dłuższej przerwie ruszamy w kierunku
Scansano. Przez pierwsze przejechane tego dnia 25km mamy w zdecydowanej
większości pod górkę.
|
Podjazdów nie brakowało. |
Na "scansańskim" rynku napełniamy bidony. We
Włoszech wszędzie można spotkać kraniki (niektóre całkiem ładne,
rzeźbione) z pitną wodą.
|
Rynek w Scansano. |
|
Scansano. Od prawej: Paweł, Łukasz i ja. |
Jedziemy dalej. Teraz dla odmiany mamy dłuższy
zjazd. Później znów podjazd i zjazd. I tak w kółko. To właśnie jest cała
Toskania.
|
W drodze. |
Po drodze próbujemy słodkich winogron. Są najlepsze, jakie w
życiu jadłem. W Manciano odbijamy na wschód. Tu czeka nas długi zjazd z
wieloma ostrymi zakrętami. Nieocenione - ponownie - okazały się rady
Łukasza. "60-tka" na liczniku stała się normą. Szybko pokonujemy kolejne
17km. Wtem naszym oczom ukazuje się przepiękne Pitigliano - "Little
Jerusalem" lub "Citta del Tufo", jak kto woli. Miasto wygląda bardzo
zjawiskowo. Usytuowane jest na skale tufowej, która jest wręcz scalona z
zabytkową zabudową i murami obronnymi, a także pozostałościami
akweduktu.
|
Pitigliano - "Little Jerusalem", "Citta del Tufo". |
|
W tle pozostałości akweduktu. |
|
|
|
|
Widok z okna ;) |
|
Wewnątrz Pitigliano jest bardzo urokliwe. Wąskie alejki,
porośnięty mchem chodnik, zielone okiennice, strome schody, kawiarenki.
Harmonię zaburzają jedynie brzęczące trójkołowce, skutery i ogromne (jak
na tak wąskie uliczki) śmieciary. Mimo, iż miasteczko jest malutkie, to
spędzamy tu dość sporo czasu.
|
Zakamarki Pitigliano. |
|
Urokliwy zaułek jakich wiele w Pitigliano. |
|
Matka karmiąca :) |
|
"Pitigliańska" alejka. |
|
Schody. |
|
I znów schody. |
|
Arrivederci da Pitigliano. |
Tego dnia przejeżdżamy jeszcze 10km, co
daje nam rezultat ok. 75km. Nie jest tak źle, biorąc pod uwagę ilość
przewyższeń, czas poświęcony na zwiedzanie i postoje oraz krótki dzień.
Tego dnia podejmujemy męską, racjonalną decyzję - "Odpuszczamy Rzym". Po
pierwsze nie starczy nam dni, a po drugie przecież nie zwiedzimy
stolicy Włoch w kilka godzin. Tam potrzebne jest co najmniej kilka dni.
Nocujemy na całkiem przyjaznym polu w Il Casone. Dodatkowo mamy śliczny
widok na góry. Wieje silny, chłodny wiatr. Namiot schnie w kilkanaście
minut. Nagle znajduję w sakwie ciastka, które dostaliśmy na drogę od
księży z Prato. Co za radość! Paweł i Łukasz nie mogą uwierzyć. Kawa i
ciastka - można chcieć czegoś więcej? Z dobrym humorem zasypiam. Jutro
czekają nas kolejne przygody.
Polecam w ciepłym klimacie jeździć w sandałach. Jest przyjemniej w stopy i nie trzeba prać skarpetek.
OdpowiedzUsuńJa osobiście nie przepadam za sandałami. Nawet ich nie posiadam. Poza tym rano i wieczorem było bardzo zimno. Musielibyśmy mieć dodatkową parę butów, a to nie wchodziło w grę. Pranie i suszenie skarpet, to żaden problem.
OdpowiedzUsuń